poniedziałek, 13 listopada 2017

Brytyjska kuchnia nie taka zła



         



Zanim przyjechałam do Anglii wiedziałam jedno – jedzenie jest tu niedobre. Mówili to wszyscy, którzy w Anglii byli, mieszkali, lub nie byli, ale  znali kogoś, kto tam był. Uznałam to prawie za pewnik, a że lubię jeść była to sprawa najbardziej spędzająca mi sen z powiek, poza oczywiście wiecznie mglistą angielską pogodą. Umię też gotować, więc pomyślałam, że ostatecznie postaram wyczarować coś zjadliwego.
Już pierwszy spacer po Wellingborough Road w Northampton przekonał mnie, że mit wszechobecnej ''fish and chips'' jest tako samo wyssany z palca jak i obraz wiecznie zamglonego Londynu z filmów o Sherlocku Holmsie. Mijałam bufet za bufetem, eleganckie restauracje, jadłodajnie, bary szybkiej obsługi serwujące kuchnię z całego niemal świata, a moje zdziwienie sięgnęło zenitu gdy odwiedziłam pierwszy z brzegu duży sklep spożywczy. Półki wręcz uginały się od półproduktów, których w Polsce nie miałam okazji nawet oglądać. Kiedy w charity shopie kupiłam starą brytyjską książkę kucharską (dla zainteresowanych była to ''Good Housekeeping Cook Book, London, Ebury Press, 1980) i pobieżnie ją przejrzałam przekonałam się, że tradycyjna kuchnia jest zbliżona do polskiej ale potrafi też być nieco egzotyczna i na pewno nie jest monotonna ani pozbawiona smaku. Używając tylko i wyłącznie brytyjskiej książki kucharskiej, a jak wiadomo na rynku znaleźć można książki wszystkich kuchni świata, z dostępnych tu produktów można by przez cały rok gotować codziennie coś innego i nie popaść w kulinarną rutynę.

poniedziałek, 6 listopada 2017

Czy w Irlandii trójka dzieci to dużo?





Od ponad dziewięciu lat mieszkam za granicą, od siedmiu jestem mamą i może mam troche inne spojrzenie na macierzyństwo niż to w Polsce, bo go po prostu nie przeżyłam.